Przygnębiający, ponury, zimny sobotni poranek – czegóż można chcieć więcej do dobrej zabawy? No cóż… Wielu rzeczy. Ale my nie mieliśmy czasu by narzekać, bo dziarskim krokiem ruszyliśmy na szlak, w znajome nam już lasy rezerwatu przyrody Zabłocie. Wędrując przez kręte, poorane śladami dzikich bestii, ścieżki i pokryte gdzieniegdzie śniegiem gościńce dotarliśmy do celu, jakim było skryte w głębi boru jezioro. Mógłbym godzinami opisywać nasze zmagania z krwiożerczą puszczą, która swymi zdrewniałymi szponami usiłowała wydrzeć nasze dusze, a serca napełnić strachem…
Ale nasze problemy sprowadzały się jedynie do bieżącej wody w butach i Jarogniewa, który z uporem godnym większej sprawy, kradł nam szpej. Ale tak to już jest, gdy ktoś wpakuje wszystkie punkty w zręczność, a zapomni o inteligencji… Niemniej mimo tych niedogodności dotarliśmy tam, gdzie mieliśmy dotrzeć. Ja zaś czekam na nasze kolejne, wspólne wyprawy.