Jak powszechnie wiadomo „przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę”. Kierując się tą wzniosłą ideą nasza zgraja, złożona z dwóch łotrzyków, wojownika oraz jednego chromego, ślepego i niedołężnego starca, któremu bez mała dwadzieścia osiem wiosen upłynęło, wyruszyła na straceńczą wyprawę w dzikie ostępy Połoniny Caryńskiej. Wiedzeni przez starożytne (zapewne Lechickie) runy, wyryte na zapomnianych przez historię grobowcach, bez wytchnienia wędrowaliśmy śród szczytów, targanych straszliwym wiatrem.
Nie bacząc na doskwierający głód, będący niechybnie sprawką tajemniczych sabotażystów, którzy zapomnieli mi przypomnieć, żebym wziął prowiant z wozu, niestrudzenie dążyliśmy do celu naszej wędrówki i ku mojemu zdziwieniu dotarliśmy doń bez strat w ludziach. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak czekać z niecierpliwością na nasze kolejne wspólne wyprawy.