Tym razem to nie żądza przygód, lecz chęć spotkania starych przyjaciół, zawiodła nas do Chełma, gdzie Drużyna Najemna Rujewit (wiecie, ci od Leona) zwołała wici. By zdążyć na czas wyruszyliśmy w piątek wieczorem. Droga nie była daleka, więc zanim słońce zaszło, my siedzieliśmy już przy stole dyskutując o wszystkim i o niczym… W sumie to głównie o niczym. Noc minęła szybko, zaś dzień zapowiadał się ciepły i słoneczny. Niestety pogoda, tak jak kobieta, zmienną jest, więc od rana do nocy na przemian lało i grzało. Ale i to nie przeszkodziło nam w świetnej zabawie! Począwszy od pojedynków, poprzez walki drużynowe, aż po walną bitwę, cały czas słychać było szczęk żelaza, jęk rannych oraz bardzo kulturalne wymiany spostrzeżeń między walczącymi. A późnym wieczorem, gdy bitewny zgiełk ucichł, czarne wzgórze rozbłysło istnym tańcem płomieni.
Oczywiście nocą nie zabrakło też poważnych dysput nad ogniskiem na temat dynamicznie rozwijającej się gospodarki Mordoru za rządów Saurona i elfiej propagandy, znanej szerzej jako „Władca Pierścieni”. Jednak, nawet takie rozmowy, przy miodzie muszą ustąpić miejsca plotkom, spekulacjom i mistyfikacjom. Poranek nie był tak ciężki, jak mogłoby się zdawać słysząc poziom nocnej dyskusji, jednak i tak ciało stawiało opór przed walkami finałowymi. I o ile mój udział w pojedynkach pierwszego dnia przemilczę (przywilej kronikarza), o tyle z dumą muszę przyznać, iż po ciężkich bojach, wraz z Siemkiem, Almoszem i Geraltem wywalczyliśmy sobie zaszczytne trzecie miejsce w walkach drużynowych… A potem… Cóż, potem wróciliśmy do domów… Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak czekać na nasze kolejne wspólne wyprawy.