Szaleństwo… Czym jest szaleństwo? Niektórzy za szaleństwo uznaliby wyprawę w nagie bieszczadzkie połoniny, przy prognozach pogody rozchwianych jak forma kadry narodowej w piłce nożnej, w butach o podeszwach płaskich jak Góry Stołowe i odzieży przyswajającej deszczówkę niemal tak szybko, jak młodzież oranżadę na Woodstocku.
Gromada ZBiRów nie uległa jednak zbiorowym nastrojom i chyżo ruszyła w bieszczadzkie bezdroża w poszukiwaniu skarbów, dziewic i smoków, mając nadzieję na spotkanie chociaż tych ostatnich, bo o skarby i dziewice dzisiaj coraz trudniej, nie tylko w Bieszczadach. Zwłaszcza po naszej zeszłorocznej, łupieżczej wyprawie w te rejony, która kompletnie zaskoczyła nieprzygotowanych tubylców i podróżnych, pozbawiając ich precjozów, cnoty a czasem i życia.
Niesprzyjające fatum i generalnie ciężkie warunki ciążyły złowieszczo nad wyprawą. Mimo to, postanowiliśmy jeszcze pogorszyć swe perspektywy, ociągając się ze złożeniem ofiary bogom. Cóż, głodni byliśmy i chcieliśmy tę kaszę zjeść sami. Ulewa jaka przetoczyła się nad naszymi głowami, przypomniała nam, że bogów nie można trzymać na głodzie.
Całą naszą 20 kilometrową trasę znaczyły łzy, znój i koleiny, a czarę przelała nieudana inwokacja Czcibora, która zamiast pomocnych orłów jucznych przywołała wściekłego Balroga. Na szczęście my również mamy w drużynie prawdziwego demona. Jarogniew zgasił bestię bez mrugnięcia powiek.
Pomimo przeciwieństw losu, hart ducha, spryt i doświadczenie zdobyte w dotychczasowej karierze aspołecznych wyrzutków zaprocentowało i tuż przed zmierzchem dotarliśmy do przyjaznej gospody. Tutaj pokrzepieni piwem wyłudzonym, znaczy się kupionym od oberżysty oddaliśmy się planowaniu kolejnej wyprawy. Powiadają, że w dalekim Karakorum zmarło się Wielkiemu Chanowi, który bogactw zgromadził całe mnóstwo i jeszcze kilka deko więcej. Może tam poniesie nas nasza fantazja? Czas pokaże!