Ciemno wszędzie, głucho wszędzie… A przynajmniej tak by się mogło zdawać tym, którzy całą wiedzę o Dziadach czerpią właśnie z „Dziadów”. Śpieszę więc z wyjaśnieniami – owszem, panował półmrok, ale głucho zdecydowanie nie było. O nie! Była zabawa i uczta, na którą przybyć miały wszystkie nasze Dziady. Ale od początku…

Na zaproszenie Grododzierżcy Ziemowita, kilku przedstawicieli naszej wszetecznej Zgrai przybyło do Osady Słowiańskiej w Stobiernej, by wspólnie uczcić święto Dziadów. Noc była ciepła i bezwietrzna, co pod koniec października nie jest tak częstym zjawiskiem. Tym lepiej dla nas, ponieważ główne obrzędy miały się odbyć na pobliskiej polanie. Zebraliśmy się zatem w kręgu i wychyliwszy toast „za Przodków naszych” przystąpiliśmy do świętowania. Nie wiem, czy to za sprawą tajemniczych ziół ciskanych w płomienie, czy też słodkiego miodu płynącego przez nasze gardziele, ale jako żywo, poczuliśmy fizyczną obecność osób dawno zmarłych. W szumie liści i trzasku płomieni zdało się słyszeć ciche szepty… A może to wszystko były urojenia? Ciężko rozstrzygnąć.

Tak, czy inaczej, gdy ognie zagasły, udaliśmy się na biesiadę, na którą przybyć mieli także goście z zaświatów. Czy przybyli – nie wiem – ale zabawa była przednia i trwała do rana. I nie jest to metafora, tylko fakt. Mógłbym się rozpisywać o tym, co się tam wydarzyło, jednak bliskie spotkanie z ciężkimi drzwiami wyryło mi kilka dziur w pamięci. Ale może to i lepiej… Rankiem powróciliśmy do naszych domów, gdzie dotarło do mnie, jak wielką naukę wyniosłem z tych Dziadów – nigdy nie rozpędzaj się w korytarzu, jeżeli nie masz pewności, w którą stronę otwierają się drzwi… Mając już tę wiedzę, nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na nasze kolejne, wspólne wyprawy.