Podczas gdy większość rekonstruktorów dopiero budzi się ze snu zimowego, nasza wszeteczna Zgraja, postanowiła zażyć nieco świeżego powietrza u podnóży zamku Kamieniec, gdzie zgodnie z nową świecką tradycją odbyły się kolejne Polne Gody. Przybyliśmy na zaproszenie niejakiego Sigurda, skąpani w blasku i chwale, by wraz z nim bawić się oraz ucztować. Na miejscu zastaliśmy jednak smutną i pozbawioną ciepła ziemię. Litując się nad jej mieszkańcami, Czcibor, niczym Prometeusz, obdarował ich najcenniejszym skarbem – ogniem. Wykorzystując swoje bieda-dydaktyczne doświadczenie, przekazał Młodemu (mówiłem, że zapomnę jak się nazywa) podstawową wiedzę na temat rozpalania ogniska; zanim jednak zdołał wtajemniczyć go w arkana jego utrzymania, musieliśmy robić wszystko od początku. Gdy płomienie smagały już wesoło mokre, zbutwiałe drewno przyszła pora, aby przygotować krzepiącą strawę. Wspólnymi siłami przyrządziliśmy wykwintną ucztę bogów – kiełbasę z chlebem. 

Najedzeni i wypoczęci postanowiliśmy udać się w miejsce, gdzie według legendy stał szałas wybudowany przez starożytnych Zbirów. Widząc ten zabytek prowizorycznej architektury i rozpościerające się wokoło zgliszcza po drewnianych chatach, w pamięci zakołatały nam słowa Wielkiego Mistrza: „Potężna wichura, łamiąc duże drzewa, trzciną zaledwie tylko kołysze. Uważaj, uważaj, uważaj, uważaj…” Hmm… Jak tak teraz myślę, to chyba coś pomyliłem w tłumaczeniu… Ale mniejsza z tym! Po zwiedzaniu przyszedł czas na pożegnanie. Powróciliśmy do domów nim zmierzch przykrył ziemię swym ciemnym płaszczem… A mnie nie pozostaje już nic innego, jak czekać na nasze kolejne, wspólne wyprawy.