Zbyt długo rdzawe szpony zarazy trzymały nas w swym żelaznym uścisku! Byliśmy uśpieni i pogrążeni w marazmie do chwili, gdy naszych uszu dobiegł pradawny zew gór. Wołanie tak donośne, że nie mogliśmy pozostawić go bez odpowiedzi. A wzywało nas miejsce szczególne dla każdego członka naszej niesławnej Zgrai – Połonina Caryńska. Korzystając z pięknej pogody wyruszyliśmy na szlak, by wziąć rozpęd, przed nowym sezonem, który później niż zwykle, ale w końcu, zawitał na naszych ziemiach. Kierując się słowami Tolkiena, wyszliśmy z założenia, że trzech to już kompania. Gdy tylko pierwsze promienie słońca zajrzały do naszych domów, wraz z Ivarrem i Tęgomirem wyruszyliśmy w daleką podróż, której kres miał przynieść znajomy widok Bieszczad. Trasa na szczyt, jak zwykle, nie należała do najprostszych. Deszcz, który od ostatnich dwóch miesięcy nawiedzał okolicę nie ułatwił nam wspinaczki – zwłaszcza na początkowym etapie. 

Z dumą jednak przyznam, że buty mojej roboty, wytrzymały zdradziecki napór błota i pozwoliły przejść nam suchą stopą przez las. Gdy po długim marszu dotarliśmy na połoninę przyszła pora na krzepiący odpoczynek. Zrzuciłem z pleców kosz, ciesząc się na myśl, że nie będę go musiał już dzisiaj zakładać i usiadłem na ziemi, rozkoszując się pięknymi widokami. Posileni i wypoczęci ruszyliśmy w dalszą drogę. Każdy krok przybliżał nas do końca naszej przygody, jednakże nie czuliśmy smutku – w końcu każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. Droga powrotna minęła nam nad wyraz szybko i nim zmrok pokrył gęste lasy porastające malownicze górskie szczyty, my byliśmy już daleko stąd. Cóż… Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak czekać na nasze kolejne wspólne przygody.