Ach, nareszcie! Po długich latach niepowodzeń i dziesiątkach przegapionych okazji w końcu nadszedł ten dzień! Na zimowej wyprawie był śnieg! Nie zwykły szron; nie jakiś tam przymrozek; nawet nie grad – najprawdziwszy śnieg! Tak więc ubraliśmy po kilka koszul, zarzuciliśmy płaszcze na plecy, nasmalcowaliśmy buty i wyruszyliśmy w gęsty las na spotkanie przygody. Kłębiący się na niebie dym jasno wskazywał drogę do celu. Dziarsko ruszyliśmy więc w jego stronę, gotowi na spotkanie z nieznanym. W pewnym momencie stanęliśmy przed rozpościerającym się przed nami zimowym pustkowiem, które – po dokładnym przebadaniu – okazało się niczym innym jak zamarzniętym jeziorem. Nie była to pomyślna wiadomość, gdyż nasz szlak na północ przebiegał centralnie przez środek tafli lodu. Po żarliwej dyspucie postanowiliśmy jednak nie ryzykować zimnej kąpieli i sprawdzić, czy przygoda nie czai się trochę bardziej na wschodzie. Był to dobry trop, bo już po chwili natknęliśmy się na relikty jakiejś pradawnej cywilizacji, która musiała wyginąć tysiące lat temu. Nie wiedząc czego możemy się spodziewać po dziwnym „stalowym drzewcu”, który strzegł ruin jakiegoś starożytnego PGR-u, ruszyliśmy dalej, w głębokie bory otaczające gród Mielec.
Jak to powiedział nasz przewodnik: im dalej w las tym mniejsza dzicz. I faktycznie, w pewnym momencie przestaliśmy widzieć jakiekolwiek ślady działalności tubylców. Szybko jednak zorientowaliśmy się, że nie jesteśmy tu sami. Liczne ślady łap i przemożne uczucie, że ktoś bacznie nas obserwuje, nie były zbiorową halucynacją. Wilki. Fakty zaczęły się powoli łączyć w spójną całość… Doszliśmy do wniosku, że może brak ludzi i obecność wilków są jakoś powiązane. I pewnie każdy na naszym miejscu wziąłby nogi za pas, ale nie my, bowiem na samą myśl o wilkach sami poczuliśmy prawdziwie wilczy głód. Rozpaliliśmy małe ognisko i przetrzebiliśmy nasze zapasy, tworząc tak wykwintne potrawy jak obrana cebula i pokrojony chleb. Niestety, po krzepiącym odpoczynku przyszedł czas na powrót… Tak więc zebraliśmy nasze graty, zagasiliśmy ogień i ruszyliśmy w drogę powrotną, licząc na to, że ani wilki, ani zmrok nie złapią nas w środku lasu. O dziwo, cali i zdrowi wróciliśmy do naszych sadyb. A mi nie pozostaje już nic innego, jak czekać na nasze kolejne, wspólne wyprawy!