Przemarsz z dnia 22 lutego Roku Pańskiego 2025
Chcąc wykorzystać ostatnie mrozy, jakie miały nawiedzić te niegościnne ziemie, postanowiliśmy wyruszyć w głąb podłańcuckich borów. Zgodnie z naszą niepisaną tradycją połowa składu wysypała się dzień przed wymarszem, więc ostatecznie dwóch niestrudzonych Zbirów opuściło swoje ciepłe chatki, by przetestować ekwipunek i udowodnić całemu światu, że mentalnie nie odstajemy od czasów, które odtwarzamy. Tak oto rozpoczęła się nasza przygoda godna Valheimu! Każdy szanujący się wiking wie, że do posunięcia fabuły naprzód, należy zdobyć poroże potężnego władcy lasu – Eikthyra. Ponieważ sam boss nie zaszczycił nas swoją obecnością, zaczęliśmy szukać zrzutów jego mniejszych pobratymców. Niestety tak się złożyło, że wszystkie poroża jakie znaleźliśmy twardo trzymały się głów swoich właścicieli i za nic nie chciały odpaść. Nie pomogło nasze uparte łażenie za stadem w nadziei, że któryś z byków będzie łaskaw akurat teraz coś zgubić. Po kilku próbach podchodów i ostatecznym zgubieniu śladów naszej zwierzyny musieliśmy zaniechać pościgu. Niezniechęceni porażką postanowiliśmy rozbić obóz i przeczekać do rana, bo słońce nieubłaganie zaczynało chylić się ku zachodowi.
Jak przystało na zrzuconych do dziesiątego świata wybrańców Odyna, w pierwszej kolejności musieliśmy oczywiście zrobić sobie jakieś narzędzie do pracy – padło na siekierę. Z użyciem patyka, kawałka lnianej szmaty i ostrza z lechitium udało nam się wykonać „słowiańską siekierę +2”, która pomogła nam w pozyskaniu surowców niezbędnych do przetrwania mroźnej nocy. Przy okazji na żywo doświadczyliśmy mechaniki psucia się narzędzi, bo obcięcie czterech gałęzi zwalonego drzewa wiązało się z czternastoma przymusowymi naprawami. Gdy wiatka była już rozbita, a zapas drewna rozpościerał przed nami kojącą wizję ogniska rozświetlającego swym blaskiem czeluści nocy, nadszedł czas na posiłek. Ponieważ nasze polowanie nie przyniosło zamierzonych efektów musieliśmy pożywić się padliną, którą w przypływie litości zesłał nam sam Ullr. Wygłodniali niczym wilki rzuciliśmy się na resztki zwierzyny szarpiąc ją zębami i pazurami. Wkrótce po naszym żerowaniu zostały tylko kości i ślady krwi na naszych dłoniach. Pokrzepieni posiłkiem i ciepłem ogniska udaliśmy się na spoczynek. Rankiem, zmarznięci i zmęczeni, powróciliśmy do naszych domów z niczym. Cóż, nie pozostaje mi zatem nic innego, jak czekać na nasze kolejne wspólne wyprawy!