Na serial trafiłem gdzieś w lecie 2013 roku i pamiętam, że kompletnie wsiąknąłem w świat wykreowany przez twórców. Serial Wikingowie szybko stał się globalnym fenomenem i doczekał się póki co sześciu sezonów. Wątpię aby twórcy choćby w snach spodziewali się sukcesu o takiej skali.

 

Aktorzy i kreacja postaci

Aktorstwo w serialu stoi generalnie na dość wysokim poziomie i ciężko się do kogoś przyczepić. Większym problemem jest raczej przerysowanie postaci (Floki, Ivarr bez Kości), które leży po stronie scenarzystów, nie aktorów. Casting był przemyślany, ten element nie zawodzi. Średnia aktorska jest znacznie wyższa niż chociażby we wspomnianej Grze o Tron, gdzie na ekranie obok wybitnych profesjonalistów w swoim fachu mamy do czynienia z „potworkami” kalibru Kita Harringtona.

Fabuła serialu a historia

Scenarzysta Wikingów Michael Hirst stwierdził w jednym z wywiadów, że gdyby stworzył serial sztywno oparty na historii oglądałoby go kilkaset osób. Polemizowałbym z szacunkową liczbą odbiorców przy takiej konwencji, zgadzam się jednak z prognozą mniejszej popularności. Prywatnie od początku uważałem scenariusz serii za intrygującą oraz inteligentną mieszankę historii, sag, przekazów zgrabnie wplecioną w produkcję przygodową. Niemal każda postać ma jakiś odpowiednik historyczny, wiele elementów fabuły jest opartych na prawdziwych zdarzeniach (atak na Lindisfarne, inwazja Wielkiej Armii, oblężenie Paryża, wojny wikingów z Wessexem Alfreda Wielkiego oraz inwazje na państwo Franków).

Do każdego z tych elementów można się przyczepić i wskazywać pewne, nieraz większe różnice i odchylenia od znanych nam relacji. Moim zdaniem nie ma to jednak większego uzasadnienia, ponieważ serial nie pretenduje do miana serialu historycznego, raczej przygodowego kina akcji inspirowanego wydarzeniami i postaciami historycznymi. Na tej płaszczyźnie sprawdza się świetnie. Serial wikingowie nie nauczy nas historii, ale może zainspirować do własnych poszukiwań. O ile nie mam zastrzeżeń do samej fabuły, naciągniętej dla potrzeb opowieści, o tyle ahistoryczność broni, kostiumów, rekwizytów i sposobów walki woła o pomstę do nieba.

Rekwizytornia, stroje

Najsłabszą stroną serialu od samego początku są kostiumy i wszelkiego rodzaju rekwizyty. Stroje noszone przez aktorów równie dobrze mogłyby wylądować na planie Władcy Pierścieni bez ryzyka posądzenia o anachroniczność. Odzież wczesnośredniowieczna jest tematem delikatnym, ponieważ zachowały się jedynie nieliczne jej egzemplarze. Z pomocą przychodzi więc ikonografia oraz zdrowy rozsądek. Autorzy serialu zrezygnowali z wszystkich wyżej wymienionych. Bohaterzy otrzymują ubrania, które mają wyglądać fajnie i twarzowo, najczęściej jakieś czernione, skórzane kostiumy. Otrzymanie czerni było w tamtych czasach właściwie niemożliwe, skóry rzadko używano do czegoś innego niż obuwie, pochwy, pasy, torby – do przeznaczeń, w których trudno było ją zastąpić przez inne materiały używane do produkcji odzieży, głównie len, wełnę, znacznie rzadziej jedwab.

Wikingowie w serialu w ogóle nie używają hełmów, co nie jest zaskoczeniem, ponieważ w produkcjach historycznych aktorzy zazwyczaj idą do walki bez hełmu bądź szybko go gubią, aby ułatwić widzowi identyfikację postaci. Mel Gibson w Walecznym Sercu walczy bez hełmu, Russel Crowe w Gladiatorze również pozbywa się go gdy nie musi już ukrywać swej tożsamości. Dodajmy dla jasności – średniowieczne hełmy nie były dostępne dla każdego (w Skandynawii archeolodzy znaleźli tylko JEDEN hełm z epoki wikińskiej) i wielu wojowników prawdopodobnie używało skórzanych nakryć głowy bądź nie zakrywało jej wcale dopóki nie zdobyli czegoś na wrogu. Mimo wszystko zaraz po tarczy hełm jest podstawowym elementem ochronnym, więc ukazywanie jarlów walczących z gołą głową jest równie anachroniczne do przedstawiania ich w zbroi płytowej i rogatych hełmach.

Broń wikingów

Z niewiadomych przyczyn nie widzimy na ekranie prawie wcale włóczni, toporów duńskich ani charakterystycznych noży – saxów i langsaxów. Generalnie w serialu dłuższa broń zaczepna została zastąpiona mieczami. Miecz wygląda po prostu efektowniej 🙂

Wojownik z toporem duńskim

Topór duński był w większym starciu bronią znacznie skuteczniejszą od miecza lub krótkiego topora. Dłuższy zasięg był olbrzymią zaletą tej broni. Był też stosunkowo tani, a przez to dostępny nawet dla biedniejszych wojowników.

Hełmy wczesnośredniowieczne

Wbrew temu co widzimy w serialu, hełmy były używane i niejednokrotnie ratowały życie. Były drogą zabawką, więc nie każdy mógł sobie na nie pozwolić, ale przynajmniej część wojowników powinna mieć hełm na głowie.

Królową bitew w tamtym okresie była włócznia, która mogła mierzyć 2,5 – 3,5 metra. W większych starciach linia wojów maszerujących z takimi włóczniami była śmiercionośną barierą, którą mogła przerwać jedynie podobna linia. Kolejnym elementem uzbrojenia był topór na długim trzonku, tzw. topór duński (dun), który dawał całkiem spory zasięg i mógł być skutecznie używany nawet przez wojów walczących w drugiej linii. Miecze były traktowane jako wyznacznik statusu, coś na kształt męskiej biżuterii. Używane jedynie w walce na krótkim dystansie i pojedynkach. W większych bitwach wojownik uzbrojony jedynie w miecz nie miał wiele do powiedzenia – zasięg jego broni nie pozwalał mu na wiele.

W serialu wikingowie mamy kompletne odwrócenie zasad walki – powszechne są miecze i krótkie toporki, nigdzie nie widać dunów, włócznie to też rzadkość. Krótki miecz (skuteczny w karczemnej awanturze, nie w większej bitwie) kosztował pod koniec IX wieku około 126 gramów srebra, był więc tyle wart co dwie i pół włóczni. Długi miecz razem z pochwą kosztował 478 gramów srebra, była to równowartość konia. Niewiele tańsze były hełmy (410 gramów), więc wizerunek woja bez hełmu jest akceptowalny, o ile nie dzierży w dłoni długiego miecza. Jeżeli nie było go stać na jedno to i z drugim mógł mieć problem i raczej walczył włócznią/toporem, bronił się zaś tarczą. Zakup kolczugi w tamtych czasach był drogim przedsięwzięciem, wycenianym na około 820 gramów srebra (28 świń lub niewolnica i dwóch niewolników). Ciężko wyobrazić sobie chłopa poświęcającego lekką ręką trzodę świń na kolczugę, leż zamożny jarl (Ragnar Lothbrok) mógłby to zrobić bez problemu. Ragnar z łatwością mógłby też nabyć hełm i miecz do kompletu, w takim uzbrojeniu prowadziłby swoich wojów łatwo odróżniając się od nich. Trzeba wziąć pod uwagę, że w czasach bez Internetu, telewizji oraz prasy ludzie z wczesnego średniowiecza nie mieli pojęcia jak wyglądali ich królowie. Nie mogli sobie jednak pozwolić na kompletną ignorancję, ponieważ żyli w społeczeństwie podlegającym ścisłej hierarchii. Strój oraz uzbrojenie było elementem ekstremalnie istotnym również dla podkreślenia statusu i szybkiej identyfikacji spotkanego człowieka.

Taktyka bitewna w serialu ogranicza się właściwie do ściany tarczy („shield waaalllll!!!!!!”), która rozpada się równie szybko jak została stworzona. Przynajmniej kilkukrotnie wikingowie zbijają się w taką ścianę, po czym ruszają do natarcia rozpadając się na wszystkie strony. Nie ma co tematu rozwijać, walka i uzbrojenie w serialu Wikingowie stoi na dramatycznie niskim poziomie. Odrobina zaangażowania ze strony twórców mogłaby to odmienić na lepsze bez jakiegokolwiek uszczerbku dla fabuły. Przypomina się tutaj nędza Troi Wolfganga Petersena i Walecznego Serca Gibsona. W kwestii realizmu w kinie historycznym niedoścignionym wzorem jest skądinąd kiepski na innych płaszczyznach Aleksander Olivera Stone’a oraz serial Rzym zrealizowany na zamówienie HBO.

Muzyka

Serial pozwolił mi odkryć muzykę norweskiej Wardruny co uważam za jeden z największych plusów całej produkcji. Muzyka jest niesamowita i fantastycznie buduje klimat w pierwszych sezonach. Zwłaszcza w połączeniu z obrzędami i rytuałami, które pojawiają się częściej w początkowych odcinkach. Cała ścieżka jest kapitalna, a poza Wardruną w pamięci pozostaje szczególnie otwierający utwór Fever Ray – If I had a Heart.

Idiotyzmy fabuły

To co jest produkcją idealną szybko wpasowuje się w szablon. Atmosferę pierwszych sezonów zastępuje ten znany bardziej z Mody na Sukces. Klimatyczne odwołania do religii i kultury Skandynawów giną, przygniecione kolejnymi bezsensownymi historiami. W czwartym sezonie Ragnar stanie się właścicielem skośnookiej niewolnicy będącej jak się później okaże córką chińskiego cesarza. Zabieg najprawdopodobniej miał na celu zwiększenie liczby widzów z Azji. Jeżeli serial doszedłby kiedyś do siódmego sezonu prawdopodobnie bylibyśmy świadkami chińsko-wikińskiej wojny o Japonię lub Koreę. Z aborygeńskimi zwiadowcami, etiopskimi inżynierami oraz azteckimi nawigatorami, aby sprzedać produkcję pod każdą szerokością geograficzną.

Ale co? Że ja jestem przerysowany?!?

Wikingowie i seks

Serial wyróżnia się na tle podobnych produkcji spod znaku „cycki, miecze, średniowiecze” brakiem scen rozbieranych (?!?). Nagość jest gdzieniegdzie zasygnalizowana, nigdy jednak nawet nie zbliżymy się do tego co widzieliśmy w Rzymie, Rodzinie Borgiów czy Grze o Tron. Zabieg prawdopodobnie miał na celu zmniejszenie bariery wiekowej i dotarcie do młodszych widzów. Twórcy nie rezygnują z delikatnej tematyki, lekko jedynie muśniętej w pierwszych sezonach. Później na fali ogólnego spadku jakości serialu relacje erotyczne idą w mało ambitnym kierunku. Hrabia Odo dla przykładu okazuje się sadomasochistą, cesarz Franków to homoseksualista a frankijska księżniczka pali się do stosunków z Rollem niczym nastolatka. Ogólnie z widowiska robi się w tej materii sztampowa produkcja dla nastolatków i gospodyń domowych. Taka, w której o seksie mówi się często, ale (brońcie bogowie!) się go nie pokazuje.

Nasi bohaterowie są ugrzecznieni, palą, rabuj, mordują, ale nie popełniają przestępstw na ludności cywilnej bądź gwałtów. Jeżeli już to robi to jakiś ZŁY wiking (Harald Pięknowłosy w czwartym sezonie). Generalnie serialowi wikingowie na pewnych płaszczyznach zachowują daleko idącą poprawność polityczną, twórcy woleli nie ryzykować kontrowersji.

Podsumowanie

Pierwsze dwa sezony serialu można określić mianem idealnej produkcji telewizyjnej. Fabuła wciąga jak kokaina, nie sposób nie przejmować się losami bohaterów, a wszystko to podane jest w świetnej oprawie audiowizualnej. Z realiami historycznymi serial nie ma wiele wspólnego, ale broni się na innych polach. Stąd nie dziwi olbrzymie zainteresowanie, rzesze fanów i renesans zainteresowania historią wczesnośredniowiecznej Skandynawii oraz wyprawami wikingów.

Gdzieś w okolicach trzeciego sezonu do całej historii zaczynają wkradać się pretensjonalne afery a całość idzie w kierunku mało ambitnej opery mydlanej. Postaci są skrajnie przerysowane, jak na przykład Ivarr bez Kości, który bardziej odnalazł by się na planie Gry o Tron, zastępując tragicznie zmarłego Ramsey’a Boltona. Skończyłem moją przygodę z serialem w połowie czwartego sezonu pokonany przez gwałtownie narastający poziom absurdu i świadomość nieodwracalnie marnowanego czasu.

Serial kompletnie zatracił swój klimat, umiejętnie budowany w pierwszych odcinkach. Decyzja o zakończeniu produkcji na szóstym sezonie jest bardzo rozsądna. Widowisko nigdy nie pretendowało do historycznej autentyczności, ale z każdym odcinkiem coraz bardziej widać było sztuczność całego przedsięwzięcia i wypalenie twórców. To już właściwie produkcja fantasy, garściami czerpiąca pomysły z Gry o Tron. Tylko smoki jeszcze się nie wykluły…

Ivarr – Współzałożyciel ZBiRa i członek niesławnej Rady Banitów.

Kiedyś czarownica zamieniła go w traszkę, ale już czuje się lepiej. Na co dzień robi internety, to on śledzi Twoje ruchy w sieci. Serce i duszę oddał antykowi, ale dla wikingów też znajdzie chwilę.