I wtedy przyszedł maj, ZBiRy zaś ponownie pojawiły się na szlaku, tym razem w Gorcach, paśmie górskim które szczególnie upodobali sobie ci podli, złośliwi wichrzyciele. Tym razem na szlak ruszyło jedynie dwóch weteranów niesławnej zgrai. Ludzie to wyjątkowo odrażający, fałszywi i dwulicowi. Powiadają, że dawnymi czasy gdy Prusowie św. Wojciecha w puszczy ubili to oni pierwsi oszczepami w nieszczęśnika cisnęli. Gdyby nie ich bezbożność kto wie, może by ocalał? Tako i wałęsając się bez celu po gorczańskich bezdrożach w swoim stylu polowali na niewinne dziewczęta, godne szacunku matrony i zabłąkanych pielgrzymów. Na tych ostatnich zaczaili się w miejscu szczególnym, gdzie Najznamienitszy Turysta wiele lat temu sam wędrówką nogi swoje trudził. Zaiste bezwstydna i wyjątkowo przebiegła to hałastra, która w takim miejscu na niewinnych pątników sidła swe zastawia. Tych których obrabować nie dali rady w swoim stylu podle szkalowali.
Boga w sercu nie mieli oni nigdy, jeno demonom i leśnym duchom z mchu i paproci cześć zawsze i chętnie oddawać raczyli. Pod kopcem kamieni usypanym jakąś słusznie zapomnianą pogańską ręką dla owych przeklętych istot pokłony jeden z nich oddawał, dzięki składając za bogaty łup na szlaku wcześniej z chrześcijańskich mieszków wydarty. Drugi zaś węszył za ofiarami, nigdy rabunku i rozboju nie syty. Noc zastała ich na szlaku, pośród dzikich kniei i pustych połonin, z których nawet zwierz dziki umknął bojąc się spotkania z takimi złoczyńcami. Ciemności się nie lękają nigdy gdyż niczym jest ona wobec nieprzeniknionego mroku jaki noszą w swoich sercach.