Kurz jeszcze nie opadł po bitwie nad Bugiem, a my już szykowaliśmy ekwipunek na kolejną wspaniałą przygodę. Tym razem skromna, bo dwuosobowa, delegacja ZBiR-ów zagościła nieopodal grodziska Okop, gdzie, jak wieść niosła, mieli stanąć w konkury najsprawniejsi wojowie i strzelcy. By uspokoić skołatane myśli, postanowiliśmy udać się na przechadzkę w stronę zapomnianego przez świat i ludzi grodziska. Długi czas wspinaliśmy się na szczyt stromej skarpy, by w końcu ujrzeć ogrom niegdysiejszych wałów. Majestatyczne grodzisko rozciągało się u naszych stóp, stanowiąc wieczny pomnik upadłej kultury. Nawet orzeł, do tej pory siedzący na pobliskiej gałęzi, uznał za stosowne zerwać się do lotu, przysłaniając skrzydłami promienie zachodzącego słońca. Zieleń lasu i szum pobliskiego strumienia zbudziły w nas tęsknotę do przaśnej słowiańskości. Zanim jednak zebrało się nam na wymioty od tego swojsko-piastowskiego klimatu, naszą kompaniję zaszczycił nie kto inny, lecz sam Thorin Ulfbjorn Gunnar Magnussen. Wykpiwszy wspólnie architektów tego miejsca oraz własną głupotę, która kazała nam wdrapywać się na górę od najgorszej możliwej strony, postanowiliśmy wrócić do obozu, by ujrzeć resztę znajomych twarzy, zjeżdżających tutaj ze wszech stron.
Powitania i rozmowy wkrótce przerodziły się w prawdziwą biesiadę, której zwieńczeniem był niezapomniany dyskurs o wyższości wody nad jej bliską kuzynką, odznaczającą się „u” zamkniętym w nazwie. A rano… Cóż, rano rozpoczęły się turnieje! Po srogiej uczcie każdy z nas odkrył w sobie dotąd ukryte talenty, więc postanowiliśmy odstąpić od utartego schematu i zamiast wpychać mnie z samego rana w ciężki pancerz, wzięliśmy strzały i wyruszyliśmy w gęsty las na łowy. Za cel obraliśmy sobie najdzikszą zwierzynę, jaka zamieszkiwała pobliskie tereny: borsuki, dziki, muflony i najgroźniejsze z nich wszystkich – krwiożercze myszojelenie! I tym razem bystre oko Zbira spisało się na medal! I nie chodzi tu wszakże o zobaczenie nieodzobaczalnego w pobliskiej tamie, lecz precyzję strzału, która wyniosła naszego Renegata na podium Turnieju Łuczniczego, zupełnie przypadkiem odbywającego się w tym samym lesie. Opiwszy to niespodziewane zwycięstwo i rozpętawszy kilka kłótni o poprawność strojów, udaliśmy się w drogę powrotną. A mi nie pozostaje już nic innego, jak czekać na nasze kolejne, wspólne przygody!